Czy układanie parkietu może przypominać walkę? Okazuje się,
że w czasach realnego socjalizmu było to przeżycie godne walk
gladiatorów. Oto historia mieszkańca Warszawy, który postanowił
sam położyć parkiet, bez wiedzy na ten temat i odpowiednich
narzędzi. I okazało się to najbardziej dramatycznym przeżyciem,
jakie mógł sobie wyobrazić. Był to pojedynek z klepkami!
Dzisiaj posiadanie parkietu stało się standardem, który wyznacza
dobry smak domowników. Czy jest coś bardziej prostego, niż
położenie parkietu? Wystarczy zadzwonić do jednej z tysięcy
profesjonalnych firm parkieciarskich, która błyskawicznie
i skutecznie ułoży drewniane klepki na podłodze, a nam pozostanie
jedynie podpisanie rachunku. Warto jednak przypomnieć sobie
czasy, kiedy posiadanie parkietu byto synonimem luksusu i
zamożności, zaś na rynku nie byto niczego, oprócz octu. Zdobycie
każdego materiału budowlanego graniczyło z cudem. Trzeba byto
wykazać się sprytem, szybkością i wyjątkowymi układami, aby
kupić zwykłe klepki do parkietu.
Byt rok 1982, czasy twardej komuny, kryzys w swojej szczytowej
formie. Pan Andrzej mieszkał wraz z żoną i synem w matym M3
na warszawskiej Saskiej Kępie. Na podłodze jego mieszkania
leżały tzw. płytki PCV, które były obrzydliwie nieprzyjemne
w zetknięciu z gołą stopą. Któregoś jesiennego wieczoru Pan
Andrzej podjął jedną z najważniejszych decyzji w swoim życiu
w mieszkaniu musi być parkiet, który położy osobiście! Był
to odważny krok, gdyż człowiek ten wiedział o parkiecie tylko
tyle, że składa się z drewnianych klepek i leży na podłodze.
Pierwsza wizyta w sklepie i od razu cios - klepki to towar
luksusowy. Owszem, bywają, ale rzadko i idą jak woda!
Od tej pory pan Andrzej zaczął odwiedzać sklep na ulicy Pańskiej
praktycznie codziennie. Minął miesiąc, kiedy niespodziewanie
pojawiły się klepki. Drugi i trzeci gatunek, czyli popularna
dwójka i trójka. Jedynka była zupełnie nieosiągalna, pozostawała
jedynie w sferze marzeń. Decyzję podjął natychmiast: wziął
tyle klepek, ile tylko się dato. Mniej więcej po połowie,
dwójki i trójki. 0 tragicznych skutkach tej pochopnej decyzji
miał przekonać się wkrótce... Klepki przywiózł do domu Fiatem
126p, używając jako tragarzy najbliższej rodziny. Klepka jak
to klepka - bywa wilgotna. Ktoś życzliwy doradził mu, że klepka
musi "dojść", czyli uzyskać wilgotność mieszkania, w którym
będzie leżała. Jak długo klepka będzie "łapała wilgotność",
tego nie wiedział nikt. Pan Andrzej ułożył klepki w dwie dwumetrowe
piramidy, które stały w dużym pokoju i stały się największymi
obiektami w mieszkaniu. Z czasem na piramidach pojawiły się
jakieś drobiazgi, makatka, kwiatki, wazon zamienity się w
meble, najbardziej efektowne elementy wystroju mieszkania.
Aby klepki lepiej oddychały, raz na tydzień piramidy w ciągu
kilkunastu godzin byty rozkładane i ustawiane na nowo. Było
to zajęcie dla całej rodziny, a dniem "klepki" była najczęściej
sobota. 1 tak minęło osiem miesięcy, kiedy to nasz bohater
wziął dwumiesięczny urlop i postanowił zmierzyć się z dramatycznym
wyzwaniem - bez fachowej wiedzy, jedynie improwizując "na
chłopski rozum", ułożyć parkiet w całym mieszkaniu!
I wtedy przyszło najgorsze - okazało się, że klepka musi być
do podłogi przylepiona za pomocą specjalnego kleju. Ale jak
to zrobić, skoro kleju nigdzie nie ma? Butapren dostępny w
sklepach chemicznych nie wchodził w grę... Cały plan potożenia
parkietu już miał wziąć w łeb, kiedy nagle pan Andrzej dowiedział
się, że gdzieś, hen daleko, za Okęciem, jest maty warsztacik,
w którym "złota rączka" wytwarza lepik do parkietu, zwany
swojsko "Lepiszczem Parkietowym". "Lepiszcze" byto rodzimym
wynalazkiem, miało intensywnie czarną barwę, konsystencję
granitu i zajmowało cacy dwudziestolitrowy kubeł. Twórca wynalazku
ostrzegał, że "lepiszcze" działa tylko wtedy, kiedy jest kładzione
na gorąco w stanie wrzenia. Pierwsze próby przylepienia choćby
jednej klepki zakończyły się upokarzającą porażką. Pan Andrzej
rozgrzewał "lepiszcze" w garnku na kuchence gazowej, a kiedy
zaczynało wrzeć, z garnkiem w ręku biegł do pokoju i próbował
błyskawicznie smarować klepki, rozlewając w ner wach wrzącą
substancję na lewo prawo. Co z tego, skoro w czasif biegu
przez mieszkanie "lepiszcze" znowu zamieniało się w beton.
Sta to się jasne, że do przeprowadze nia tej operacji potrzeba
specjali stycznej maszyny. Do jej konstrukcji użył wózka dla
lalek, maszynki elektryczną nagrzewnicą, dwóch garnków i skomplikowanego
ukta du rurek. Dzięki temu "lepiszcze ugotowane na kuchni
zachowywa to cały czas pożądaną temperatur i płynność. Już
można było lepi klepki, ale pojawił się efekt uboczny -"maszyna
lepiszczowa" wyda wata z siebie taki smród, że czuć by było
w całym dziesięciopiętrowy bloku. Już po kilku dniach prac
maszyny zaczęli się zgłaszać sąsi~ dzi błagając o wstrzymanie
prac gdyi "nie idzie wytrzymać w domu Pan Andrzej byt zdeterminowan
zamknął wszystkie okna, aby swa, nie wydostawał się na zewnątr
Efekt tego był taki, że wszystkie ubrania jego najbliższych
przesiąknięte byty zapachem "lepiszcza". Wyczuwali go nawet
szkolni koledzy syna Pana Andrzeja, gdyż ciągnął się on za
jego synem jak ogon za psem.
Ale trudności dopingowały jedynie do dalszej walki o ładny
parkiet. I znowu pojawił się kolejny problem czyli płytki
PCV, które trzeba byt zerwać. Płytki owszem, odchodziły ale
razem z betonem. Przy okazji okazało się, że pośrodku pokoju
powstała dziura, przez którą podczas budowy bloku robotnicy
przekazywali sobie różne rzeczy między piętrami. Dziurę Pan
Andrzej potraktował cementem i wieloma litrami "lepiszcza".
Po latach lepiszcze napuchło i dzięki temu pośrodku pokoju
jest całkiem spora górka pod klepkami... Ale dziura była drobiazgiem
wobec odkrycia, które wtedy poczynił Pan Andrzej. Ku jego
zdumieniu okazało się, że klepka klepce nierówna. Już przy
kładzeniu trzeciego rzędu klepek pojawiły się dziury i kilkumilimetrowe
nierówności. Klepka "dwójki" miała inne wymiary niż klepka
"trójki", różnice dochodziły nawet do 5 mm! Kolory klepek
i słoje drewna to już byt zupetny galimatias, parkiet mógł
przypominać mozaikę. Wtedy rozpoczął się kolejny etap w życiu
tej nieszczęsnej rodziny: segregowanie klepki. W całym mieszkaniu
powstały mate piramidki, do których trafiały klepki o określonych
wymiarach. W kuchni byty najmniejsze, w przedpokoju większe
i tak dalej. W każdej piramidce różnice pomiędzy wymiarami
klepek nie mogły przekraczać 1 mm. Kiedy wydawało się, że
klepki są posegregowane, wyszła na jaw okrutna prawda: klepki
nie trzymały kąta prostego. Próby ułożenia z klepek czegokolwiek
poza piramidką - spełzały na niczym. Klepki nie trzymały "podzielności",
nie dawały się układać w krawaty ani w jodełkę. Przed położeniem
każda klepka musiała być specjalnie przycinana na pile tarczowej,
aby byty zachowane właściwe kąty. Była to praca godna średniowiecznego
mnicha. Świst pity tarczowej do późnych godzin nocnych roznosił
się po korytarzach budynku, które zasnuwała ponura mgła dymu
z "lepiszcza"... Praca posuwała się naprzód. Na beton i spód
klepek wędrowało "lepiszcze", po czym Pan Andrzej układał
kolejne rzędy klepek. Tempo było słabe, dziennie zaledwie
dwa, trzy rzędy. Nie byto jednak kłopotów z klepkami, które
teraz pasowały do siebie jak ulał. A nawet "trzymały linię
i wzór stoi", z czego twórca-samouk parkietu byt wyjątkowo
dumny. l wtedy przyszło najgorsze: okazało się, że klepki
w kontakcie z "lepiszczem" zaczynają żyć, ruszać się, zmieniać
wymiary. Wszystkie rzędy nie trzymały wymiarów, cała dotychczasowa
praca mogła pójść na marne. Metodą dedukcji Pan Andrzej doszedł
do kolejnego, ważnego parkieciarskiego odkrycia: klepki musi
coś do siebie docisnąć, inaczej "się rozejdą". Urządzenie
dociskowe byt to jego kolejny, udany patent. Składało się
ono z długich, wielometrowych tyk przywiezionych z dziatki,
lin, a także specjalnej śruby rzymskiej. Urządzenie zajmowało
cały pokój i przypominało rusztowanie, którego używali Egipcjanie
do budowy piramid. Po każdym ułożonym rzędzie klepek parkieciarz
dokręcał śrubę, a tyki za pomocą lin i przekładni dociskały
cały parkiet i trzymały go razem. "Dzięki temu teraz jest
równiutko, że fest!" - opowiada dzisiaj Pan Andrzej. Kładzenie
parkietu zajęto mu równy rok. Praca "Urządzenia Lepiszczowego",
rusztowania urządzenia dociskowego, rozłożone wszędzie piramidki
i dławiący gardło zapach lepiszcza towarzyszyły tej rodzinie
przez 24 godziny na dobę przez 12 miesięcy. Kiedy wreszcie
parkiet został położony, nie potrafili się cieszyć, a nawet
czegoś im brakowało. Mordercza walka człowieka z parkietem
została wygrana. To prawda, że lepiszcze nawet po 20 latach
okazuje się aktywne i wyłazi przez szpary pomiędzy klepkami.
Prawdą jest także, że ludzie Ci stracili rok ze swojego życia
i nic im go już nie zwróci. Ale najważniejsze, że parkiet
pozostaje nadal piękny i zachwycająco równy. Pan Andrzej tak
bardzo polubił klepki parkieciarskie, że użył ich jako tworzywa
do obramowania okna kuchennego, a nawet klepkami obłożył okap
nad kuchenką!
"Czy bytem zły? Tak, ale zacięty. Wygrałem z klepką, choć
kosztowato to trochę czasu. Dzięki temu mam piękny parkiet
i żyję zdrowiej" - opowiada dzisiaj Pan Andrzej. Po latach
przyznaje jednak, że dziś zrobiłby to trochę inaczej. 1 poczytał
literaturę fachową, jak choćby "Profesjonalny Parkiet". Cóż,
czasy się zmieniły...
Robert Bernatowicz
Text zaczerpnięty z:
PROFESJONALNY PARKIET fachowe czasopismo dla branży parkieciarskiej #3 grudzień 2001
|